Wiele jest filmów, w których występują tak dramatyczne wątki jak zdrada, morderstwo, wandalizm i samobójstwo. Mało jest jednak takich, które muszą łączyć to z artystycznymi ambicjami swoich bohaterów. Jeśli do tego wszystkiego dorzucimy, że wydarzenia miały miejsce naprawdę, wówczas możemy mówić już tylko o jednym tytule – „Lords of Chaos”.
„Lords of Chaos” w reżyserii Jonasa Åkerlunda był poprzedzony książką, o takim samym tytule. Zanim przejdziemy do dalszej części recenzji warto się pochylić nad jej treścią, ponieważ nadaje ona inne spojrzenie w odbiorze filmu. Książka Michaela Moynihana i Didrika Søderlinda okazała się komercyjnym sukcesem, choć sami uczestnicy norweskiej sceny black metalowej odnosili się do niej niechętnie. Wskazywali na to, że jest ona pełna przekłamań i insynuacji. Niektóre z wątków zostały dodane jedynie dla większej sensacyjnej atrakcyjności w oczach odbiorców. Skoro więc materiałem źródłowym dla filmu była książka, której treść mija się z wydarzeniami, które opisuje to od ekranizacji moglibyśmy oczekiwać tego samego. Czy tak się finalnie stało?
„Lords of Chaos” rozpoczyna informacja, że przedstawione wydarzenia w filmie opierają się na „faktach i kłamstwach”. Zatem jeśli chcielibyśmy podejść do tego filmu, jako do źródła historycznej prawdy to możemy sobie odpuścić. Sam fakt, że film przyjął taką konwencję jeszcze go nie przekreśla, ale na pewno wskazuje widzom, żeby uważnie zwrócili uwagę na to, w jakim stopniu wydarzenia są jedynie fantazją twórców, a do jakiego stopnia mieszają się z prawdziwymi sytuacjami.
W dalszej części „Lords of Chaos” główny bohater, którym jest Euronymous, gitarzysta zespołu Mayhem, przedstawia nam jako narrator całą historię ze swojego punktu widzenia. Jesteśmy zatem ostrzeżeni przez ten zabieg, że bardziej od spojrzenia na fakty, będziemy obserwowali reakcję na poszczególne wydarzenia z perspektywy jednej z postaci.
Widzimy próby koncertowe, imprezy, dokonywane przez postacie akty wandalizmu, tworzenie własnej artystycznej tożsamości i deklarowany sprzeciw wobec ogólnie przyjętym normom – słowem wszystko, co legło u podstaw tytułowego „chaosu”. Należy zaznaczyć jednak, że fundamentem dla rozwoju fabularnego są relacje pomiędzy postaciami (szczególnie zaś rozwijający się konflikt i rywalizacja między Euronymousem a Vargiem Vikernesem). Konwencję już mamy, jak więc wypada stworzony w niej film?
Mieszanie, choć raczej negatywnie. Doceniam fakt, że próbowano przedstawić uczestników tamtych wydarzeń, jako nastolatków z problemami, zamiast tworzyć nowe mity wokół znanej już historii. Coś czego natomiast nie potrafię zaakceptować to próba wybielenia głównej postaci, która w „Lords of Chaos” przedstawiona jest niemal jako święta. Co prawda bierze ona udział w kontrowersyjnych wydarzeniach, ale jednocześnie próbuje się podkreślić, iż jako jedyna z postaci odczuwała ona wyrzuty sumienia i świadomość konsekwencji z przekraczania kolejnych granic. Jej przeciwieństwem jest postać Varga Vikernesa, który nawet w neutralnych sytuacjach zobrazowany jest jako „ten zły”. Naiwne kreślenie szkiców psychologicznych postaci, jako zwalczających się przeciwieństw odbija się negatywnie na odbiorze filmu niemal przez całą długość jego trwania.
Warstwa wizualna „Lords of Chaos” stoi na przyzwoitym poziomie, choć to i tak nic specjalnego. W oczy i uszy „kłuje” natomiast aktorstwo i dialogi. Pomijając częsty brak podobieństw pomiędzy aktorami a osobami, które mają odwzorowywać to przekazywane przez nich emocje są sztuczne i nieprzekonujące. Brak w tym jakiegoś autentyzmu, który cechować powinien przecież tak barwne i charyzmatyczne postacie. Być może winę za to ponosi scenariusz, który wydaje się być pisany przez osoby niedoświadczone i niekompetentne. Tam, gdzie ma być dramatycznie widz zastanawia się, czy czegoś nie pominął, a tam, gdzie ma się śmiać pozostaje jedynie wzruszenie ramion.
Spełniły się niestety czarne prognozy Internautów, którzy już po wypuszczeniu zwiastuna prorokowali, że „Lords of Chaos” będzie wyglądał jak „Zmierzch” z muzyką black metalową w tle. Postacie w filmie są jak wycięte z kartonu, prostolinijność dialogów drażni, a przedstawione w filmie norweskie lokacje nie są nam w stanie tego wynagrodzić. Niestety nie znalazłem w tym filmie nic, co pozwalałoby mi do niego w przyszłości wrócić.
Piotr SZWARC
Tagi: artykuły, behemoth, blues, gitara, metal, muzyka, newsy, recenzja, rock, wiadomości